6 lipca 2015

Blaknąca czerń 1

W Niebie nigdy nie można było narzekać na biedę, choć ostatnimi czasy faktem było, że aniołom nieszczególnie się powodziło. Pech dotknął zwłaszcza jednego, który nie przykuwał zbyt wielkiej uwagi ani troski do człowieka, którym teoretycznie powinien się opiekować, chronić od złego, a tym bardziej dbać o to, by nie wpadał zbyt często, a najlepiej w ogóle, w sidła mrocznej pokusy jednego z bliskich przyjaciół Piekielnego Mistrza. Jakby tego brakowało, ów przyjaciel okazał się być także wyjątkowo bliską osobą naszego aniołka, który mając za nic zasadę Ojca na temat tego, że diabłów do Nieba nie wpuszczamy, bezczelnie łamał ją każdego dnia, bo przecież w niektóre gry wideo naprawdę nie dało się grać w pojedynkę, a że inne bogate w białe pióra istoty były w tym śmiesznie słabe, nie miał żadnego wyboru. Zresztą! Bóg wiedział o wszystkim, co działo się w każdym zakamarku Nieba, więc jego brak reakcji na to był cichym przyzwoleniem. Dlatego też ogarnęło go przeogromne zdziwienie, kiedy niespodziewanie ekran się wyłączył, zanim jeszcze gra zdążyła być spauzowana. Jego majestatyczne pośladki wylądowały na twardej podłodze zupełnie innego pomieszczenia i momentalnie zatęsknił za swoją wygodną chmurką, która ani przez chwilę nie była powodem jego dyskomfortu.
- O Boże! - wrzasnął tak dziecinnie, lecz inni aniołowie tu obecni już dawno zdążyli przyzwyczaić się do sposobu bycia swojego kolegi. - Nie mogłeś dać mi chwili? Dwie godziny życia poszły się je-
- Bambam - powiedział wszechobecny, na swój sposób srogi głos.
- Hm?
- Przypomnij mi, chłopcze, z jakiego powodu nadal pozwalam ci tutaj mieszkać.
Brunet kontemplował przez chwilę w ciszy, nim udzielił najszczerszej według siebie odpowiedzi. Przecież i tak nie było sensu kłamać temu staruszkowi. On wiedział wszystko i nawet jeśli zdołał już znaleźć to, co chciał w myślach swojego aniołka, wciąż pragnął, by słowa wydostały się spomiędzy jego ust.
- Bo jesteś pełen litości i też wiesz, jak źle suche piekielne powietrze oddziaływałoby na moją delikatną cerę.
Och, nasz mały Bambam tak niewiele wiedział o życiu. Co właściwie było prawdą, ponieważ przestał stąpać po ziemi niedługo po skończeniu osiemnastu lat.
Każdy spodziewałby się załamania rąk ze strony Ojca, że pozostałe osoby znajdujące się w sali gorączkowo zareagują na ten kompletny brak respektu. Jednak wszyscy tutaj znali się na tyle dobrze, że wiedzieli, jak bardzo niepotrzebne i bezsensowne było psucie sobie nerwów na tym chłopaczku.
- A pamiętasz jeszcze, że jesteś aniołem stróżem? Że powinieneś skupiać się na pomocy i ochronie swojego człowieka?
- Ciągle to robię - odparł wielce urażony, nie rozumiejąc zupełnie, skąd ta opinia. Przecież opiekował się nim najlepiej jak potrafił!
- Tia, spojrzysz na niego z góry, kiedy kolejny level będzie się wczytywał - rzucił jeden z odważniejszych aniołów, co wywołało zduszony śmiech u pozostałych.
Bóg jednak pozostał niewzruszony, nawet jeśli minimalnie uniesiony ku górze kącik ust zdradzał jego prawdziwe myśli.
- Może tego nie widzisz - kontynuował, zaraz po westchnięciu - ale kompletnie ignorujesz swoje obowiązki. Nie dość, że nieszczególnie przejmujesz się swoim człowiekiem, to nawet nie reagujesz w najbardziej kryzysowych sytuacjach. Pamiętasz przynajmniej jego imię?
- Tak! Jinyoung.
- Winszuję - przeleciał gdzieś w powietrzu jakiś szept, którego źródło spotkało się z karcącym wzrokiem Ojca.
- Dobrze. Co nie zmienia faktu, że chłopak kompletnie się pogrążył, kiedy przejąłeś go po Sohee. Zdaje się, że może on tylko liczyć na swojego demona, który swoją drogą przebywa więcej czasu w Niebie niż w Piekle. Masz coś do powiedzenia?
Bambam przez parę sekund błądził wzrokiem po bogato zdobionej sali, nim udzieli odpowiedzi, skutecznie unikając patrzenia Bogu w oczy.
- Jesteśmy przyjaciółmi. To normalne, że czasami zapraszam go do siebie.
- On tutaj jest codziennie. Po parę godzin.
- Bardzo się lubimy. O to chodzi.
- Wyrzucam cię z Nieba.
Szok, strach i niedowierzanie nigdy nie były bardziej widoczne na twarzy oraz w oczach Bambama. Tego naprawdę się nie spodziewał i to jeszcze dlaczego? Bo grał w gry i przyjaźnił się z Nichkhunem?
- Co?! Dla-
Nim jednak zdążył zadać pytanie, stracił grunt pod swoim tyłkiem i z całą pomocą siły grawitacji spadał w dół, rękoma osłaniając swoje krocze. Kto w ogóle wymyślił te śmieszne, białe sukieneczki? Świeże emocje, jakie go trzymały, najwyraźniej były mocne, skoro kompletnie zapomniał o tym, by piszczeć jak panienka czy chociażby przejąć się tym, że zaraz będzie się kąpał w jakuzzi z samym Lucyferem. Przecież w Piekle też były gry wideo, racja? Tylko jak znowu się nim za bardzo odda i zaniedba swojego człowieka, to gdzie go wyrzucą? Do czyśćca? O kurde, tam nie ma gier!
Spadając z coraz to większą szybkością podziwiał wysokie budowle miasta, w którym kiedyś zwykł mieszkać. Był święcie przekonany, że przez to wszystko przeleci, jednak zanim jego ciało napotkało na swojej drodze grunt, dwie szczupłe ręce chwyciły go, chroniąc przed upadkiem.
- Kompletnie oczadziałeś? - usłyszał tuż przy uchu znajomy sobie głos, co było powodem kolejnego zdziwienia.
- Sohee?
- Chcesz się zabić?
- Jak niby mogę się zabić, skoro już nie żyję od ponad sześćdziesięciu lat?
- Żyjesz. Ponownie. Ojciec nie powiedział ci wszystkiego.
- Nie zgrywaj się - rzucił, wyraźnie pozbawiony humoru, wydostając się z silnego uścisku kobiety i lądując gołymi stopami na chłodnym asfalcie w uliczce między budynkami. - Starczy, że Stary mnie wnerwił. Ty już możesz sobie darować, dzięki.
- Nie dziwi cię, że czujesz grunt pod stopami i że nie spadłeś dalej? - zapytała, kompletnie nie przejmując się brakiem wiary swojego przyjaciela.
- No, fakt - mruknął, przy okazji tupiąc, by potwierdzić to wszystko. - Więc mam znaleźć jeszcze drzwi do Piekła? Pięknie.
- Nie, debilu. Masz znaleźć schody do Nieba - powiedziała bez grosza ironii.
- Za dużo naczytałaś się tych tanich książek z absurdalnym happy endem - kontynuował swoje dąsanie się. - Mógł mi przynajmniej dać jakieś cieplejsze ubranie. Nawet jeśli jest lato, nocą robi się straszny ziąb - mówił do siebie, próbując ignorować obecność Sohee.
Podszedł do najbliższego kontenera, zaglądając do środka niego. Bo nawet jeśli ciuchy byłyby drugiej świeżości, nadal dawałyby mu jakąś ochronę. No cóż, można by było powiedzieć, że był mocno zdesperowany w tej chwili.
- Uwierzysz mi wreszcie czy nie? Bóg wyrzucił cię z Nieba i zesłał na Ziemię, byś osobiście zadbał o Jinyounga, czego dotychczas nie robiłeś - i tutaj Bambam fuknął. Przecież był idealnym aniołem. - Jesteś ponownie nastolatkiem, masz na nowo życie. Nie cieszysz się?
- Nieszczególnie.
Bo i dlaczego miałby się cieszyć z tego, że trafia do zupełnie obcego sobie miejsca? Choć nadal nie kupował tej bajeczki, w głębi czuł, że przecież kobieta by go nie oszukiwał. Ona akurat była wzorem do naśladowania. Zupełnym przeciwieństwem niego samego.
Wszystkie bliskie mu osoby już dawno odeszły, pozostawiając po sobie jedynie potomków. Co, może miał się z nimi zakumplować, licząc na odnalezienie w nich swoich dawnych przyjaciół? Nie, to by przyniosło zbyt wiele bólu. Naprawdę już wolał piekło i nieskończone płomienie.
- Jeśli Jinyoung dzięki tobie na nowo wróci na dobrą ścieżkę, ty powrócisz do Nieba. Ale nie licz na to, że ten efekt będzie permanentny. Jeśli znowu dasz się ponieść nałogowi, Bóg może już nie być taki łaskawy.
I po tych słowach dziewczyna zniknęła, zostawiając go kompletnie samego w ciemnej uliczce, bez skrzydeł, aureoli ani na szczęście bez tej białej głupiej sukieneczki. Nie, nie stał tam kompletnie goły! Nim Sohee odeszła, zmieniła jego stój na odpowiedni do pory dnia oraz aktualnej mody.
- No i co teraz? - zadał sobie pytanie, spoglądając tęskno na niebo, które teraz było dla niego zamknięte.